Kaczki w Borach Dolnośląskich – 24-25.08.2019

Czasem życie pisze nieoczekiwane scenariusze i tak właśnie rozpoczęła się moja droga na kaczki w Borach Dolnośląskich. Miałem zaplanowane wcześniej polowanie w sąsiednim kole, ale miła rozmowa z Przemkiem, z której wyczuwało się prawdziwego myśliwego, zadecydowała, że pojechałem w nieznane mi do tej pory z łowieckiej strony Bory Dolnośląskie. Zabrałem Gapę i jej córkę Herę, które, choć pracowały już ciężko od początku kaczego sezonu, z prawdziwą radością wskoczyły do samochodu. Plan był prosty – w piątek spotkanie w nadleśnictwie Ruszów, w sobotę polowanie zbiorowe, a w niedzielę indywidualnie na kaczki.

Droga, choć dosyć daleka, nie trwała przesadnie długo gdyż większość trasy biegła autostradą A4. Na miejscu byłem po 18.00 i tutaj pierwsze, bardzo miłe, zaskoczenie. Na szerokiej grobli pomiędzy rozległymi, śródleśnymi stawami koledzy przygotowali prawdziwą ucztę, na której daniem głównym były pieczone na ognisku karp i jesiotr, wspomagane przez wspaniałe wędliny z dziczyzny, o innych frykasach nie wspominając. Łowieckie rozmowy trwały do północy, a potem jeszcze 2 godziny na kwaterze.

Rano spotkanie nad stawem, przy drewnianej wiacie KŁ “Ostoja”. Tradycyjne poranne rozmowy, odprawa, i 40 myśliwych z licznymi, co trzeba podkreślić, psami, rusza na stawy. Polowaliśmy w czasie wspaniałej, wręcz upalnej pogody, na rozległych śródleśnych stawach z bardzo dobrym stanem kaczki. Wyraźnie dominowała krzyżówka, co zresztą widać było potem na pokocie. Teren trudny, stawy porośnięte głównie twardą i gęstą trzciną, znacznie utrudniającą pracę psom. Polowanie bardzo dobrze zorganizowane i prowadzone. Po zakończeniu pędzeń i powrocie na miejsce zbiórki kolejne zaskoczenia – rozstawiony namiot z profesjonalnie serwowanym posiłkiem. Muszę powiedzieć, że poluję w wielu miejscach Polski, ale gościnności w takiej skali, jeszcze nie spotkałem. Humory wszystkim znakomicie dopisywały i nawet Król Pudlarzy, który obok medalu, nie będącego z pewnością tytułem do chwały, musiał spokojnie siąść na “katowskiej ławie”, nie wyglądał na specjalnie zmartwionego. Dla mnie pewnym zaskoczeniem był leżący na pokocie szop pracz, w moich stronach zwierz zupełnie egzotyczny, natomiast tam gdzie polowaliśmy częsty szkodnik, będący coraz większym problemem dla środowiska.

Wieczorem kolejne, “rodaków-myśliwych” niezwykle ciekawe rozmowy. Krótka noc i kolejny dzień na stawach. Jestem przyzwyczajony do polowania na stawach leżących blisko ludzkich osiedli, często penetrowanych przez rowerzystów czy spacerowiczów, stwarzających różnego rodzaju problemy dla prowadzących polowanie czy polujących. Stawy na których polowaliśmy, zatopione były dosłownie w rozległych sosnowych borach, z dala od ludzi. Piękny las, podszyty dywanem borówki i poprzetykany kwitnącymi kępami wrzosów, dopełniał wrażenia.
Polowaliśmy w niewielkiej, sprawnej i znającej teren grupie co dało też powody do łowieckiej satysfakcji, tym bardziej, że mogłem cieszyć się dobrą pracą suk, twardo pracujących pomimo widocznego zmęczenia. Z wielką przyjemnością przyjąłem zaproszenie kolegów na przyszły rok i ruszyłem w drogę powrotną. Zapraszam do galerii poniżej gdyż często obraz, lepiej niż słowa, potrafi opisać przeżyty czas.