W zaklętym kręgu niemożności – czy potrafimy uzasadnić potrzebę istnienia PZŁ?

Pisałem już krótki tekst o zbliżonym do tytułowego problemie, który można przeczytać klikając w link – „Czy polskie łowiectwo potrzebuje PZŁ”.  Nie planowałem wracać do tego wątku ale ostatnio spadło na mnie kilka informacji które zmieniły sytuację. Wymienię dwie ostatnie, które przelały czarę goryczy. Dotarł do mnie projekt uchwały Naczelnej Rady Łowieckiej, przyjmującej podstawy regulaminowe istnienia klubów ras/grup ras w PZŁ, a wczoraj, zupełnie przypadkiem, natknąłem się w Polsatowskim programie „Skandaliści” na rozmowę o roli myśliwych w zwalczaniu epidemii ASF w Polsce. W programie tym, obok zwykłej ale zapewne nieprzypadkowej widowni, wystąpiła dwójka myśliwych, w tym była rzeczniczka PZŁ,  przedstawiciel „eko-nawiedzonych” oraz przedstawiciel niewielkiego, ale bardzo ostatnio krzykliwego związku zawodowego rolników. Jak szukać wspólnego mianownika dla obu tych informacji? Wyjaśniam.

Proponowany regulamin funkcjonowania klubów ras przy PZŁ opracowany, jak należy sądzić, przez Komisję Kynologiczną NRŁ, miażdżącą część rozwlekłego i mało precyzyjnego tekstu skoncentrował na jednej, zdaniem autora/autorów zapewne najważniejszej sprawie. Tą sprawą jest władza nad klubami. Władza nad zadaniami, władza kontrolna bieżącej działalności, władza nad przepływami finansowymi, jednym słowem władza, władza i jeszcze raz władza. Takie „drobiazgi” jak miejsce klubów w systemie szkolenia, w systemie hodowli czyli fundamenty sensu istnienia tej społecznej przystawki do zawodowych struktur PZŁ, nie zostały właściwie nazwane czy zdefiniowane. Rozmowa w programie telewizyjnym, ustawiona oczywiście pod „jedynie słuszny”, ekologiczny punktem widzenia problemu, pokazała zupełną niezdolność przedstawicieli myśliwych do odejścia od schematycznej, nieustannie powtarzanej i do tego oczywiście nieskutecznej retoryki. Skąd inąd ciekawe jest, czy koleżanka Diana i jej towarzysz byli formalnymi reprezentantami PZŁ, czy zostali tam zaproszeni przez redakcję jako osoby prywatne. Niezależnie od tego, bez wątpienia ustawieni byli jako reprezentanci polskich myśliwych.

Gdzie więc jest ten wspólny mianownik? To proste. Polski Związek Łowiecki szamocze się w szponach niemożności prawdziwej wymiany kadry, niezdolności do zbudowania swojego miejsca w zmieniającym się otoczeniu łowiectwa, jednym słowem nie potrafi ciągle, i w coraz bardziej widoczny sposób, uzasadnić prawdziwej potrzeby swojego istnienia. Polowałem ostatnio w różnych miejscach Polski i coraz więcej aktywnych, związanych z łowiectwem kolegów to widzi, i o tym mówi. Nie potrafimy nie tylko uzasadnić potrzeby istnienia zawodowej części Związku, a więc tzw. struktur, ale również, nie potrafimy pokazać nowego pomysłu na kynologię łowiecką, na prasę łowiecką, na realizację zapisanych w ustawie zadań środowiskowych itp., itd. Ciągle obracamy się w kręgu tych samych ludzi i trąbkowo-mundurowego, radosnego i coraz bardziej śmiesznego przekazu o tym, jacy jesteśmy. Przykro to pisać, ale przyszłość jednej, omnipotentnej organizacji polskich myśliwych rysuje się w coraz ciemniejszych barwach. Najgorsze jest to, że w zasadzie nie widać sił które potrafiłyby odwrócić, nieubłagany moim zdaniem, bieg ku zagładzie.